Panie Łukaszu, jakie to uczucie, odebrać Nagrodę PISF drugi rok z rzędu?
Przede wszystkim wielkie zaskoczenie. Trzeba sobie uświadomić, że dla nas, dziennikarzy związanych z filmem, nie ma innej nagrody, a z pewnością nie o tak dużym prestiżu. Skoro więc przypadła mi już w ubiegłym roku – wtedy w kategorii książka o tematyce filmowej, ex aequo z Barbarą Hollender – tegoroczną nominację przyjąłem spokojnie. Uznałem za bardzo mało prawdopodobne, abym to ja otrzymał statuetkę. Stało się inaczej i bardzo się cieszę.
Jak pan wspomniał, w ubiegłym roku otrzymał pan statuetkę za najlepszą książkę o tematyce filmowej, w tym – w kategorii krytyka filmowa. Czy tegoroczna nagroda cieszy bardziej? Kategorie mają dla pana znaczenie?
Nie, traktuję je równorzędnie. Wykonuję swój zawód już od wielu lat, bez przerw, bez wakacji, bez szukania innego pomysłu na życie, w zamian otrzymując od tej mojej pasji – bo krytyka filmowa jest dla mnie autentyczną pasją – naprawdę wiele dobrego. Nagroda to dla mnie pewne podsumowanie, potwierdzenie, że warto być sobą, warto być odważnym, warto mówić co się myśli i mieć swoje zdanie. Poza tym sądzę, że nagroda PISF jest wyróżnieniem dla autentycznych kibiców polskiego filmu i tak też ją oceniam – jako docenienie mojego stosunku do naszej rodzimej kinematografii.
Jakie jest dziś znaczenie krytyki filmowej? Jak się ono na przestrzeni lat zmieniało?
Wydaje mi się, że kiedy zaczynałem, wszystko było prostsze. Już w liceum pisałem do „Filmu” i „Kina”, potem do „Tygodnika Powszechnego”, robiłem to pewnie nieźle, i wtedy to wystarczyło, by zostać dostrzeżonym. Nie trzeba było wykonywać żadnych ruchów autopromocyjnych, nie było Facebooka i Instagrama – tylko komunikacja polegająca na analizowaniu i interpretowaniu filmów. Dla kogoś, komu brak przebojowości, umiejętności zareklamowania siebie, były to na pewno lepsze czasy. Zdaje się też, że to co pisaliśmy było wtedy bardziej słyszalne.
Uważa więc pan, że dziś być krytykiem filmowym jest trudniej?
Tak, nie mówiąc o tym, że w zasadzie krytyków filmowych – takich, którzy byliby rozpoznawalni i mogli się z tego utrzymać – już nie ma. Z czasem nauczyłem się podstawowej zasady: by być usatysfakcjonowanym z tego zawodu, trzeba być bardzo wszechstronnym. Nie jest dla mnie problemem poprowadzić konferencję prasową, napisać reportaż, zarządzać stroną na Facebooku, organizować festiwal, pisać książki – jestem w stanie na przyzwoitym poziomie robić wszystkie te rzeczy, związane z moim zawodem. Może dlatego tak wiele mi on oddaje.
Mimo to jednak – choć w dobie krytyków, którzy zajmują się głównie wklejaniem zdjęć na Instagrama, być może wyda się to idiotyczne i dziecinne – podstawą tego zawodu jest dla mnie wciąż pisanie. Tradycyjne recenzje, reportaże, relacje, wywiady. To styl pisania, a nie pokazywania się na wideo czy komentowania na Facebooku, pozwala mi ocenić, czy krytyk jest mi bliski i godny zapamiętania. I choć sam dziś już nie musiałbym pisać, chcę to robić, wciąż jest to dla mnie istotne. Uważam, że krytyk filmowy to przede wszystkim ktoś, kto tę filmową rzeczywistość opisuje.
[Rozmawiała Anna Maślanka]
Zdjęcie główne: Łukasz Maciejewski odbiera Nagrodę PISF. Fot. PISF