Jan Komasa odniósł zwycięstwo i zręcznie ominął pułapki czyhające na twórcę filmu o powstaniu warszawskim. Miasto 44 nie ugięło się pod ciężarem wysokiego jak na polskie warunki budżetu i nie posłużyło za narzędzie jałowych sporów politycznych. Ponadto film Komasy nie ma nic wspólnego z historyczną czytanką i nie aplikuje widzowi niestrawnej dawki patosu ani martyrologii. Zamiast tego przedstawia powstańczą gehennę w estetyce znanej z horrorów bądź gier komputerowych. Wszystko po to, by pokazać wydarzenia sprzed lat w sposób przemawiający do wrażliwości współczesnego widza. Reżyser ani przez moment nie traci szacunku do bohaterów i stara się ze zrozumieniem opowiadać o ich dylematach, konfliktach wewnętrznych i wątpliwościach. Nie przez przypadek oś fabularną filmu stanowi trójkąt miłosny pomiędzy powstańcami: Stefanem, Kamą i "Biedronką". Dzięki temu Miasto 44 sprawdza się jako opowieść o żywiole młodości skonfrontowanym z piekłem wojennej zawieruchy.
Piotr Czerkawski